piątek, 25 stycznia 2013

salty tears, it's three in the afternoon


Nie wiem, jak zacząć. Nie wiem, czy w ogóle chcę zaczynać. Nie wiem, czy to, co się dzieje wokół mnie i we mnie, jest jeszcze normalne.

To trwa od jakichś dwóch tygodni. W ostatnich dniach zaczęło mnie przerastać, a dzisiaj nerwy puściły. Wypłakałam się w rękaw przyjaciółki, a najgorsze że wcale mi nie ulżyło. Chciałabym jeszcze popłakać. Może łez było za mało?

Poprosiła, żebym po skończonej lekcji została. Przez 45 minut ściskało mnie w żołądku, starałam się nie patrzeć na twarze koleżanek pełne niepokoju, a wręcz przerażenia. Po dzwonku zostałyśmy w klasie same: ja siedząca przy ławce ze złożonymi dłońmi i ona przy swoim biurku. Niby taka jak zawsze, ale jednak inna. Nie chcę wymieniać jej nazwiska czy imienia. 

Zaczęła mówić. Padały kolejne zarzuty i groźby. Przez 10 minut wykrztusiłam tylko, że żałuję. Więcej nie dała mi powiedzieć. Wiedziałam sama, że moje słowa nie są nic warte, zwłaszcza że nawet nie chciała ze mną rozmawiać. Zastanawiałam się, dlaczego cały ten jad i żółć zostały wylane tylko na mnie. Nie chciałam jednak być 'kablem', nie chciałam wypowiedzieć nazwiska żadnej z tych, które brały ze mną udział w tej dziecinadzie, bo są dla mnie zbyt ważne.

Za drzwiami czekała na mnie O. Gardło zawinęło mi się w supeł, czułam wilgoć w oczach. Machnęłam ręką w kierunku schodów. W szatni rozpłakałam się na dobre. To był moment największego zdesperowania. 

W domu długo rozmawiałam z Alkiem na ryjbuku. Jest w rozsypce. W końcu jest jedną z osób, które poniosą konsekwencje. Powiedziała, że chce uciec z domu. Albo coś sobie zrobić. Nie, to bez sensu, musimy dać sobie radę, musimy powiedzieć o tym komuś zaufanemu. Wychowawczyni. Mart. Tata.

Część historii poznał, jutro pozna drugą. Liczę, że pomoże mi się z tego wygrzebać. Wiedziałam, że ta sprawa nie ucichnie tak szybko. I że jeszcze długo się nie skończy. Pocieszające są telefony i smsy od znajomych.

Źródło to poprzedni wpis, ja nie chcę mówić niczego wprost. 

piątek, 18 stycznia 2013

Fak da h8ers, czyli kto tu jest mądry?


Zabawiłam się w ask.fm i w żadnym innym miejscu w internecie nie trafiłam na tyle bezsensownych hejtów. To idealna strona dla tak zwanych hejterów, którzy zresztą bardzo często zapominają, że służy ona do zadawania pytań, a nie do poprawiania sobie samopoczucia stwierdzeniami typu: ''Jesteś zwykłą kurwą''.

Przez jakiś czas nie miałam z tym do czynienia, zresztą nadal te arcymądre stwierdzenia, które ktoś mi wysyła, nie są aż tak prostackie.

A później An zaczęła rozgłaszać na szkolnych korytarzach, że wzdycham do kolegi z 3 gimbazy, co nawiasem mówiąc jest wyssane z palca. Gorzej, na askefemie również. Żeby nikt nie zrozumiał mnie źle, to nie jest złośliwe. Mogę nazwać An przyjaciółką. Tyle że i tak mi zaszkodziło. Głupie żarty - zresztą nie tylko ze mnie, ale także z O. - doprowadziły do bezsensownych pyskówek.

Po jakimś tygodniu na moim askefemie, oraz An i O., pojawiły się pytania, 'czy kocham tego, tego, a może jeszcze tamtego', nazwiska wszystkich oczywiście z 3 gimbazy. Później także 'jesteście pojebane/tragiczne/brzydkie', soł najs. I w tym momencie do tej historii wkraczają, delikatnie mówiąc, niezbyt przez nas lubiane, dupodajki z 2 i 3 gimbazy. Cytat by do bólu szczera An.

Natrafiłam na askefema jednej z nich. I poszło. An, O. i Kam zabawiły się w h8erów, czego skutkiem były wyzwiska rzucane na tym samym asku pod naszym adresem.

Co my robimy na tej w chuj bezsensownej wojnie na słowa? Czy naprawdę musimy w tym trwać i udowadniać, że nie damy się żadnej Dupodajce? Przecież ich opinia jest dla mnie nic niewarta. Kiedy znów rozmawiamy o tej sprawie, przychodzi mi na myśl - żałosne, absurdalne, śmieszne, głupie.

Każdy jest przecież mądry przez kabelek, każdy ma odwagę anonimowo rzucać mięsem. Hejterzy są bezkarni, bo bez twarzy, bez imienia i nazwiska. To jest właśnie jedna ze złych stron posiadania internetu. Mniejsza o to, że takie działania po prostu nie mają sensu, gorsze jest, że niektóre osoby potrafią one dotknąć do żywego. Ba, czasem doprowadzić do nieszczęścia...

sobota, 12 stycznia 2013

Kambek, a co.

W myśl powyższego hasła oto jestem na blogspocie. Znowu. Mimo że nikt na mnie nie czeka. Wspomnienia z okresu, kiedy wkręciłam się w blogowanie, bo sprawiało mi wielką przyjemność, są miłe. Czemu więc czegoś do nich nie dodać?

Ruszam w podróż po blogach, które pamiętam i które bardzo lubiłam. Teraz lubię jeszcze bardziej i staram się czytać regularnie. Staram się też olewać Matkę Naturę, która zrobiła mi głupiego psikusa, a jest nim śnieg. Masa śniegu. Mama na moje narzekania ciągnące się od rana odpowiada: ''Przecież jest zima!'', a mnie żadna zima nie obchodzi. Miała być ciepła. Bez mrozu i przemoczonych kurtek.

Ogarnę się. Obiecuję.